Wstałam dziś wcześnie, o 5 rano mąż zrobił mi pobudkę, ponieważ jechał odwieźć kuzynkę na lotnisko do Krakowa. Cała obolała, z wiadomego powodu. Rzuciłam okiem na pokój i stwierdziłam, że czeka mnie ciężki dzień. Przez kilka dni lenistwa zrobił się w pokoju nie mały bałagan, trzeba to ogarnąć. Myślałam, że do tego czasu mała Wierka już się urodzi i będziemy sobie tylko leżały we dwie i leniuchowały. Ale nie ma tak łatwo, jej na świat nie śpieszy się, więc trzeba zakasać rękawy i do roboty wziąć się.
Z tego wszystkiego jutro wybieramy się na wesele. Trochę daleko, bo 70 km od domu, ale jadę z moją torbą w razie czego i niech się dzieje co ma się dziać. Ale wesele będzie zaliczone.
Oprócz tego, że brzuszek przeszkadza mi praktycznie we wszystkim, to czuję się bardzo dobrze. Wczoraj nawet udało mi się auto odkurzyć. Może to jest ten ostatni przypływ sił przed porodem? Na razie jeszcze nie panikuję, mam przecież jeszcze tydzień.
Miłego dnia życzę